poniedziałek, 15 lipca 2013

KOD- kompletne odgruzowywanie domu

Oj zaniedbałam się blogowo, zaniedbałam...
Nie mam większego usprawiedliwienia. W czerwcu jeszcze ujdzie- świadectwa, protokoły, sprawozdania... No mało czasu na "życie" było, mało. Ale w lipcu już zdecydowanie więcej. Jakoś mi uciekają dni lipcowe bezproduktywnie.
Zazwyczaj dwa razy w roku zimą na przełomie stycznia i lutego (ferie) oraz w lipcu przeprowadzam KOD. Nie robię generalnych porządków na Boże Narodzenie i Wielkanoc, tylko właśnie w tych dwóch terminach. A w tym roku nie umiem się jakoś zebrać w sobie. Coś tam porobię- jeden pokój uporządkowany, drugi w połowie, na dole "ogarnięte", ale nie mogę jakoś wpaść w "tryb wściekłej sprzątaczki"- czyli lecieć przez wszystkie pomieszczenia ze szmatą i mopem niczym perfekcyjna pani domu... Może mnie najdzie niedługo- mam nadzieję :]

A cytując za Monty Python'em: "a teraz z innej beczki":
Macie jakieś "złe" nałogi? Ja mam. Przyznaję się- jestem palaczem. Kilkakrotnie próbowałam rzucić, ale jest mi ciężko przez brak motywacji. Lubię palić- a przynajmniej tak sobie mówię. Z jednej strony wiem, że to tylko kwestia przyzwyczajenia i wyrobienia w sobie pewnych nawyków (organizm jest w stanie "odniezależnić się" od nikotyny zaledwie w ciągu 48 godzin), niemniej jednak poranna kawa i papieros stanowią zgrany duet i nie lada przyjemność. Wkodowane mam już gdzieś w mózgu, że kawa bez papierosa jest niepełnowartościowa. Ostatnio jednak znalazłam dość dobrą motywację... Trzymajcie kciuki- może ta będzie wystarczająca.
Jaka?
Nie powiem- żeby nie zapeszać :]

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dom chlebem pachnący

Kiedy mieszkaliśmy w miejskim mieszkanku miałam stary piekarnik, który bywał bardzo kapryśny. Nie trzymał temperatury, albo nagrzewał się za bardzo, albo temperatura w nim "skakała". W związku z tym wszelkie próby wyprodukowania jakichkolwiek wypieków kończyły się fiaskiem. Kilkakrotnie próbowałam upiec ciasto- nawet najprostsze miało konsystencję gumy lub cementu. Piekarnik sprawdzał się tylko w roli suszarki do grzybów i pomidorów. No owszem, można w nim było upiec mięsko, podgrzać coś, ale nic poza tym.
Próbowałam też oczywiście piec chleb, ale jak w przypadku ciast nadawał się on tylko jako broń- można było nim zdrowo komuś przyłożyć, albo jako zatykacz do okien. Raz na dziesięć udało się coś zjadliwego. Wspomnę jeszcze, że piekłam zazwyczaj chleb żytni na zakwasie. Obraziłam się więc na pieczenie i przestałam. Lubię gotować, pichcić i buszować po kuchni, ale za wypieki się nie brałam. Potem miałam krótko nowy piekarnik, ale jakoś nie odnowiłam za bardzo znajomości z pieczeniem. Pozostał mi "uraz" :] Mam też problem przy gotowaniu i pieczeniu- mianowicie, nie trzymam się przepisów. Daję wszystkiego "na oko", rzadko odmierzam równo 100g, czy 240 ml... A przy ciastach czy pieczywie tzreba się trzymać gramatury.
Ostatnio jednak naszła mnie chętka na wypróbowanie kilku przepisów. Pierwszy chleb oczywiście mi się nie udał... Ale przy okazji wolnego dnia w zeszłym tygodniu stwierdziłąm, że spróbuję upiec tym razem chleb pszenny. O dziwo, udało mi się.
Zachęcona sukcesem, oraz pustym chlebakiem dziś upiekłam kolejny. Oczywiście nie wytrzymałam i zmodyfikowałam przepis. Znalazłam taki na zwyczajny chleb pszenny, ale zamiast wody dałam sok pomidorowy, dodałam czosnek i oliwek i tak oto powstał chleb pomidorowy z czosnkiem i oliwkami :]
Smaczny. Subiektywnie oczywiście :]

sobota, 1 czerwca 2013

Zaległa sesja z powstawania ogródka

Ogródek warzywny powstał już miesiąc temu i jeszcze się nie doczekał uwiecznienia w postaci sesji na blogu. Oczywiście teraz wygląda już trochę inaczej, bardziej zielono :]
Przede wszystkim ogródek miał być klasyczny- jak "babcine" równe grządki, ścieżki i rosnące w szeregu warzywka.
Praca nad ogródkiem trwała kilka dni- ciężkich dni. Ale warto było. Teraz cieszę się pierwszymi rzodkiewkami, a w kolejce czekają kolejne pyszności.


Wyznaczam teren pod ogródek. Ma jakieś 70m2. Problem miałam z drzewkami owocowymi- wszędzie się panoszą, i tak w ogródku wylądowała śliwka węgierka oraz kilka mirabelek.


Psy dzielnie pomagają przy zdzieraniu trawy i usuwaniu korzeni.


Trawa zdarta, teren pod ziemię przygotowany. To małe drzewko to wyżej wspomniana węgierka.


Ziemia dowieziona- 7 ton! Nie mogłam uwierzyć, że aż tyle jej będzie potrzebne. Jednak pan z firmy od ziemi miał rację...


Powstają pierwsze grządki.


Ja kończę grządki, a małż-onek stawia słupki do płotu.


grządki skończone, płot postawiony.
Uff...
Dobrej nocy życzę :]





Nietoperze i reszta ferajny

Nasza działka, a nawet dom tętnią życiem... I nie mam wcale na myśli tego, że my żyjemy w pędzie, czy też, że odwiedza nas jakaś obłędna liczba gości. Po prostu gdzie się nie obejrzę coś się przemieszcza, pełza, porusza, podskakuje, fruwa, kwili, świergoli, brzęczy i buczy. Wiosna jest bardzo pracowitą porą roku dla naszych "współmieszkańców". Na większość przyznam szczerze nie zwracam już większej uwagi, ale niektórzy potrafią wzbudzić zainteresowanie. Ostatnio natknęłam się po raz pierwszy na jednego z owadzich gigantów- oleicę krówkę. Prześliczna- spójrzcie sami:


Poza owadami mamy też większych lokatorów i to zadomowionych od zeszłego roku. Na strychu mianowicie siedzą nietoperze- sztuk trzy. Mieszkają gdzieś między dachówkami a stropem i zupełnie nie mamy pomysłu co z tym fantem zrobić. W zasadzie nie są uciążliwe (poza tym, że tupią i krzyczą, gdy wracają z kolacji, a odbywa się to zazwyczaj koło 1.00-2.00 w nocy...) jednak obawiamy się o stan ich "gniazdka", czyli naszego dachu...
Ma ktoś pomysł na humanitarne wysiedlenie nietoperzy?




To Stefan jeden z dzikich lokatorów.

W tym roku zalęgły się nam w dziurze pod belką także kwiczoły. Mam nadzieję, że uda mi się wypatrzeć przed psami naukę latania, bo inaczej maluchy mogą źle skończyć... W zezłym roku jeden cudem uniknął niechybnej śmierci w paszczy Brega.

wtorek, 14 maja 2013

Przerażające zygzaki

Lubię i przede wszystkim szanuję przyrodę. Nie mam lęków, czy "wstrętów" przed większością zwierząt. Nie przytulam co prawda pająków, ani nie głaszczę radośnie szerszeni, jednak nie panikuję na ich widok, a czasem wręcz przeciwnie. Zachwycam się delikatności i złożonością skrzydeł, malutkich włochatych odnóży, czy lśniących wszystkimi kolorami pancerzyków. W zasadzie boję się tylko jednego zwierzęcia i to nie ze względu na siebie, ale na psy. Wiosna i lato poza rozkoszami cudnej przyrody to dla mnie przede wszystkim czas bacznego i lekko rozhisteryzowanego rozglądania się za żmijami. Zygzakowatymi.

W zeszłym roku w przepiękny kwietniowy dzień, gdy słońce rozpływało się po ganku, ptaki świergoliły wokoło taki właśnie potwór zaatakował Małą Mi. Wiem, że się bronił, przestraszył psa itp, ale mimo to nie cierpię gada i już. Pamiętam jak dziś gorączkową szaloną jazdę do psiego szpitala, potem po surowicę. A potem czekanie, czekanie... Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i Mithrill szybko wróciła do formy. A ja przez kilka tygodni zanim wypuściłam psy z domu obłaziłam całą działkę w poszukiwaniu obłych ciał. Potem stopniowo mi przeszło.

Dziś na spacerze Mała Mi PONOWNIE spotkała się ze żmiją (a w zasadzie żmijem- bo to był samiec) dosłownie wlazła na nią/ niego. Na szczęście gad nie zdążył zaatakować. Sama w to nie wierzę. A Mi przypomniała sobie chyba zeszłoroczną przygodę, bo odskoczyła i bała się przejść w tym samym miejscu w drodze powrotnej. W zasadzie, dobrze, że to nie był Brego, bo ten wariat odkąd pogryzły go kiedyś osy mści się na nich ganiając je i próbując zjeść (oczywiście często kończy się to kolejnym ukąszeniem). Gdyby tak zapamiętał żmiję, to nie byłoby wesoło...

A to zygzak, który w zeszłym roku zaatakował naszą panienkę:

poniedziałek, 13 maja 2013

O praszczurach słów kilka

Mam w sobie coś z "kobiety pierwotnej". Jakiś instynkt, pamięć genów coś zostało po praprzodkach. Mianowicie mam opętańcze zamiłowanie do zbieractwa. Takie "mini polowanie" może być na grzyby, jagody, borówki- cokolwiek. Mój instynkt łowny obudził się na wiosnę. W sobotę polowałam na mniszki. Nie te w sutannach, tylko lekarskie. Niestety takie zbiory mają zawsze ciąg dalszy, który jest zdecydowanie mniej przyjemny. Z ponad kilograma łebków mniszka lekarskiego udało mi się wyskubać 250g płatków. Płatki wraz w wodą, cukrem, sokiem z cytryny i pomarańczy przerobiłąm na miód. Pyszności, ale od skubania tych małych paskud ręce mdleją.
Dziś kobieta pierwotna we mnie została zaspokojona wyprawą po dziki szczaw. Wyprawa udana, ale oczywiście ma drugie dno... skubanie listkó z łodyżek... Przyznać trzeba, że mniej uciążliwe niż mniszki :] I zapas na zupkę szczawiową na zimę jest.

A teraz kobieta pierwotna z niecierpliwością ogląda sosny, w oczekiwaniu na młode pędy, by syropek na kaszel zrobić.

środa, 8 maja 2013

Majowo

Zarobiona jestem...
Warzywnik gotowy, zdjęcia później, bo nie mam nawet kiedy przysiąść na chwilę. Początek maja jest zawsze "gorącym okresem", bo sprawdzam testy konkursowe... w liczbie przekraczającej tysiąc, tysiąc dwieście oraz czasie około dwóch tygodni. W związku z tym niestety niedoczas mam ogromny.
Dzisiaj tylko Mała Mi w serii zdjęć "Najgłupsza mina świata"
Do miłego :]

sobota, 27 kwietnia 2013

Wkręcona w skręcanie

Pisałam już, że zainteresował mnie ostatnio quilling. Niestety w ferworze przygotowywania się do nowego hobby i zaopatrywania w materiały kupiłam paski 8 milimetrowe, które są za grube do pocztówek. Przecież nie wyrzucę, więc trzeba było wymyślić coś innego, by je zużyć. No i wykombinowałam tak:


Paski "ósemki" mi się sokńczyły, a pomysłów jeszcze sporo... Na szczęście doszły już zamówione cieńsze, więć będzie można zabrać się za kartki.
Ostatnio też w związku z wykorzystywaniem niepotrzebnych rzeczy "przysposobiłam" od sąsiadki starą blaszkę do ciasta. Efekt przysposobienia:


Ach! I najważniejsze mamy nowego lokatora :]


To dzbanecznik, roślinka owadożerna. Niesamowicie rośnie. Na końcu każdego liścia rozwija się jej kolejny dzbanek, w który łapie owady. Owszem, jest mało interaktywny, ale ale jako że zżera owadki to uważam go bardziej za zwierzątko domowe niż roślinę :] Problem mam tylko z imieniem- jak każdy pupil powinnien mieć imię. Ma ktoś pomysł? Czekam na propozycje :]

I od razu proszę o usprawiedliwienie, jeśli zniknę na trochę, ale szykuję warzywnik... Od zera- czyli muszę przeorać trawnik, nawieźć ziemię, wyprodukować grządki, nawieźć, wyznaczyć ścieżki i naważniejsze postawić płot w celu ochrony przed czworonożnymi szkodnikami...

niedziela, 21 kwietnia 2013

O sroczych ogonach

Znacie to powiedzonko o łapaniu kilku srok za jeden ogon?
Tak się ostatnio czuję. Lubię "podłubać" coś ręcznie- stworzyć coś z niepotrzebnych rzeczy, zmienić zwykłe w ładne i przydatne. I tu dochodzimy do moich srok. Najpierw zainteresowała mnie papierowa wiklina. Jak już się nauczyłam w miarę proste koszyki produkować, to wpadłam w szpony decupage. Ostatnio zaś zachwycił mnie quilling. No i mam teraz mnóstwo naskręcanych papierowych rurek, tony serwetek, i kilogramy papierowych pasków. Nie chodzi o to, że mi się coś znudziło, o nie! Tylko doba okazuje się za krótka, by zrealizować wszystkie moje pomysły. Doszło do tego, że czekając aż wyschnie mi lakier na decu skręcam kółka do quillingu. To chyba już lekka przesada... Podziwiam Małż-onka za jego cierpliwość do moich porozkładanych "przyborów" i "akcesoriów". Bo przyznam się, że mimo iż mam swoje biurko u góry do mojego "majsterkowania", to zazwyczaj zwlekam cały majdan na dół. Dlaczego? Bo na dole jest TV... a ja lubię oglądając coś dłubać. Przynajmniej od biegania po schodach mam szansę schudnąć :]

sobota, 20 kwietnia 2013

Wiosennie

Jako że mieszkamy na Kaszubach, w małej wiosce to i wiośnie ciężko było nas znaleźć... Ostatnie resztki śniegu jeszcze zalegają w ogrodzie, a krokusy i irysy dopiero budzą się ze snu. Tak wyglądało to w poniedziałek: A w czwartek już tak: Ja też czuję wiosnę, większość czasu spędzam już na zawnątrz. Tu pograbię, tam przekopię, a czasem poprostu przysiądę na ganku i zapatrzę się w zieleń, zasłucham w świergot ptaszorów, których coraz więcej. W tym roku jakoś tak wszystko "wybuchło" wiosennie. Nie przyszła małymi kroczkami, powolutku, tylko wpadła w pełnym pędzie. Z dnia na dzień zauważa się spore zmiany. Jednaego dnia śnieg, a drugiego już żonkile w pełnym rozkwicie. Przez ten nagły "skok wiosenny" pracy ogrodowej wbród. Wcześniej wszystko czekało w uśpieniu, a teraz domaga się uwagi i pracy. A, i nietoperze nam się na strychu obudziły i znów budzą swoim piskiem w nocy (przynajmniej Małż-onka, ja tam ich nie słyszę). Za to psy, odkąd wiosna nas odnalazła ogłosiły solidarnie bunt i nie chcą wracać do domu. Wylegują się na słońcu gdzie tylko się da. Na tarasie, na trawniku, oraz oczywiście na rabatkach i grządkach. Są oczywiście wielce oburzone, gdy wyganiam je z tych dwóch ostatnich... W zasadzie, to doskonale je rozumiem. Sama z chęcią powylegiwałąbym się w słońcu na świeżej trawce. Niestety o świeżą trawkę jak na razie to trzeba powalczyć, bo trawnik w tym roku jest bardzo wymęczony po zimie i wygląda dość żałośnie. Psom to nie przeszkadza :]

wtorek, 2 kwietnia 2013

Kto ukradł wiosnę i choinki wielkanocne

Jest kwiecień... Od dwóch tygodni mamy kalendarzową i astronomiczną wiosnę... To tak dla przypomnienia, gdyby ktoś zapomniał, bo ja powoli zapominam. Oglądaliście "Dzień świstaka"? Mam wrażenie, że ja właśnie utknęłam w takim dniu. Gdyy nie to, że inni utwierdzają mnie w tym, że dni jednak biegną jeden za drugim naprawdę zaczęłabym podejrzewać, że tkwię w pętli czasowej. Co rano śnieg, odśnieżanie, odkopywanie się. P południu snieg, odśnieżanie... i tak w kółko. Jeśli tylko coś stopnieje, to zaraz nasypie na nowo. Oszaleć idzie. Odwołuję swoje stwierdzenie, że może zaczynam lubić zimę. Nie, nie i jeszce raz nie! Nie cierpię zimy! Mam dość zimy! I gdyby nie to, że wręcz odrażające jest dla mnie przeklinanie i wulgaryzmy publiczne całym sercem poparłabym akcję "zimo wy..."Jak na razie tylko iglaki wyrażają zadowolenie z zimy, choć nieme to jak dla mnie dość sugestywne :] A jeśli już o iglakach mowa... Zazwyczaj choinkę ma się na Boże Narodzenie. Ja nie miałam- zastąpiłą ją dumnie podłaźniczka :] Jednakże aby tradycji stało się zadość, to choinka pojawiła się na Wielkanoc. Może nie jestem jedyną osobą na świecie mającą choinkę na Wielkanoć, ale podejrzewam, że naprawdę jedną z nielicznych, które miały trzy... Przez krótki moment przenmknęło mi nawet przez myśl, czy bombek, łańcuchów i świtełek by nie wyjąć- zwłaszcza uwzględniając aurę, lub też obwiesić je jajkami. W końcu jednak zostawiłam je w spokoju. A skąd choinki? Ano przez tę zimę paskudną. Od grudnia stoją i czekają na wkopanie. Na razie nie ma na to szans, a drzewka tak się zadomowiły, że świeże pędy puszczają... A pomijając uśmiechnięte iglaki, to jedyną "osobą" tolerującą jeszce zimę jest Mała Mi. Czasem wydaje się nawet szczęśliwa.

poniedziałek, 4 marca 2013

róże marcowe

Dzisiaj jedno z "moich dzieci" wróciło z przedłużonych ferii z małą "łąpówką" dla swojej pani- czyli mnie :] Dostałam malutką zasuszoną różę. Ale nie taką zwykłą, a jerychońską. Widok może nie jest powalający, ale za to zapach... Cudny! Nie myślałam, że suszone kwiaty/rośliny mogą wydzielać aż taki aromat. Róża wygląda tak: Ciekawa jestem, czy uda mi się ją "ożywić" :] podobno mało prawdopodobne... jak na razie mogę tylko stwierdzić, że reklama właśnie z różą jerychońską pokazywana ostatnio w TV nie do końca jest prawdziwa- moja stoi w wazonie od trzech godzin, obficie spryskana do tego wodą i nic :] A zima nadal się panoszy nie chcąc pani wiośnie pozwolić się rozgościć . Dzisiaj rano było minus osiem...za to w dzień nawet do plus pięć. Wszystko topi się i zamarza, topi, zamarza. I tak w kółko. Chociaż te różnice temperatur są całkiem obiecujące. Teraz tylko czekam na klangor żurawi. Już niedługo, niedługo powinny być :] A pomost przedwiosenny wygląda tak:

czwartek, 28 lutego 2013

No i po wiośnie...

Tak miło było jeszce wczoraj... A dzisiaj znowu podła Pani Zima daje o sobie znać. Nieby nie jest mroźno, niby słońce świci, ale wiatr przenika na wskroś, bryły lodu zawalają drogi, a na ulicy tylko koleiny jak tor saneczkowy dla samochodu wykute w zmarzniętym śniegu. Wesoło jest, gdy ktoś jedzie z naprzeciwka- manewrowanie, kombinowanie, żeby wydobyć się z kolein i wyminąć. Niefajnie, niefajnie mówiąc potocznie... Trzeba będzie napalić dzisiaj w kominku, żeby chociaż wrażenie ciepełka i przytulności stworzyć. Wtedy zima nie wydaje się taka straszno- paskudna i mroźno- zimna. A u nas nawet ślimak (jeden się ostał neistety) tęskni za wiosną i strajk urządził. Zabudował wejście do domku i słodko śpi sobie. Czeka na lato i spacerki, takie jak ten :]

środa, 27 lutego 2013

Przed-przedwiośnie

Dla mnie zima, zima, zima. Ostatnio tylko odśnieżam, przerzucam zwały śniegu itp. Wczoraj w pracy natomiast koleżanka powiedziała do mnie: "Czujesz tę wiosnę? Ptaszki śpiewają, powietrze świeże, wiosna, wiosna idzie!" Uwzględniając ponad metrowe zaspy zalegające w moim ogrodzie i rozgrzane do czerwoności od pracy szufle popukałam się tylko wymownie w czoło. A dzisiaj... W środku nocy, czyli chwilę po 6.00 rano znalazłam na podjeździe gąsienicę. Biedniusia pełzała po śniegu, ale wyglądała całkiem żywotnie. Zresztą, zniknęła gdzieś w ciągu dnia mimo że przeniosłam ją do doniczki (mam tylko nadzieję, że nie pożywiła się nią jakaś łakoma sikorka). Popołudniu z dzieciakami znaleźliśmy na szkolnym parapecie biedronkę- napojona wodą z cukrem wyglądała na całkiem zadowoloną. A po powrocie do domu ujrzałam uroczego "mucha" siedzącego radośnie na ganku... To może jednak wiosna, wiosna? Oby, oby :]

poniedziałek, 18 lutego 2013

Wariacje- fiksacje i znikanie :]

Sama nie wiem od czego zacząć... Od przepraszam chyba :] tych nielicznych, co tu zaglądają. Wytłumaczyć należałoby się... Otóż... Wpadłam, wsiąkłam, uzależniłam się przez ostatni miesiąc. Nie mogłam racjonalnie rozplanować czasu, ogarnąć się za wszystkim. Moje realne życie chwilowo zostało zawieszone/ zatrzymane. Czynności "domowe" wykonywane mechanicznie i bezmyślnie :] Dobrze, dobrze już tłumaczę. Otóż wpadłam w "LOSTów". Z reguły nie lubię oglądać seriali w TV, bo dostaję szału czekając na kolejny odcinek jeśli serial jest dobry. Z kolei kiedy dostaję jakieś w serii do obejrzenia, to właśnie tak się to kończy... Wsiąkam :] Niecierpliwa jestem. Problem z LOSTami był taki, że miałam wsyztskie 6 serii... No to sobie przemnóżcie 130 odcinków razy średni 43 minuty... No nie było szans... (A serial polecam, choć niedosyt odczuwam po obejrzeniu całości.) I to tyle gwoli wytłumaczenia się :] Poza tym nic ciekawego, jak to się mówi. Zima, zima, więc w ogrodzie i domu spokojnie. No, MAłą Mi obchodziłą dwa dni temu "rocznicę pobytu w dobrym domu". Chyba jest szczęśliwa. A tak spóźnione- walentynkowo: Takie nam przyroda prezenty robi :] Ps. A teraz zaczęłam "Elelventh hour"... Ps2. Na szczęście mam tylko jeden sezon. Ps3. Mam nadzieję, że będę tu szyciej niż za kolejny miesiąc :] Ps4. Pozdrawiam serdecznie, śnieżnie, zimowo i z faflunami wtulonymi w plecy :] Do podczytania.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Problemowo blogowo :]

Poprzedni post zawierać w sobie miał więcej treści, niemniej jednak coś mi się "krzaczy". Zdjęć wkleić nie mogę, szkice mi się nie wpisują... Bo po WOŚPie wczorajszym (i każdym innym) kiedy "powera" trzeba mieć maksymalnie dużo, na najwyższych obrotach kilka godzin śmigać w prawo i w lewo, doglądać, naprawiać, pilnować, plany awaryjne wymyślać, bo zawsze coś nie wypali... Trzeba znaleźć chwilę na takie "pffff...." żeby usiąść, odpocząć, nie myśleć o niczym. I pooglądać coś takiego sobie:
Mi to pomaga. Lepiej się czuję, spokojniej, odpoczywam maszerując raźno z "faflunami" (czyt. psami) patrząć na niebo słoneczne dzisiaj wyjątkowo, chyba tak na zachętę :] A fafluny też humor lepszy od razu mają. I energii więcej :]
Ps. włączyłam html'a przez przypadek i pozbyć się go nie mogę... no i nie wiem, czy wszystko mi się zapisze jak powinno...

WOŚPowo

  Bierzecie udział w jurkowej akcji "naprawiania świata" ? (Nie piszę tego z ironią). Ja tak. Od szesnastu lat aktywnie uczestniczę w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Jakoś tak przy piątym finale byłam po raz pierwszy wolontariuszem, potem wspomagałam akcję finansowo- oczywiście bez jakiś ekscesów- niedużymi kwotami, a od dziesięciu niejako z "przymusu" jestem jedną z głównodowodzących osób w jednym ze sztabów. ("Niejako z przymusu" gdyż jednym z trzech sztabów w moim mieście jest mój zakład pracy. ) Nie znaczy to oczywiście, że robię to tylko dlatego, że muszę. Cieszę się , że mogę w tym uczestniczyć. I jeśli dla niektórych większe znaczenie ma, czy wrzuci się do puszki 100, 200, czy 300 złotych, to niech się czasem zastanowi ile pracy wymaga przygotowanie tego wszystkiego. Bezinteresownie, wieczorami, po nocach czasem. I przyznaję, nie daję na WOŚP wielkich pieniędzy- bo nie mam, ale staram się pomóc zorganizować chociażby takie rzeczy, żeby inni, Ci którzy mogą dali :]


pokaz ratownictwa przy "użyciu" helikoptera

piątek, 4 stycznia 2013

Magiczne światełko i proza życia

  Kiedy stanę późnym wieczorem/ w nocy na balkonie w odpowiednim miejscu, patrząc pod pewnym kątem, spod sprzymrużonych powiek, pomiędzy drzewami mogę ujrzeć słabe, żółte światełko. Od ponad roku widzę ten jarzący się w ciemności płomyk i zastanawiam się co to. Geograficznie nie pasuje na żadnych sąsiadów, w okolicy nic nie ma, aby prześwitywało. Poza tym, latem, gdy drzewne chaszcze rozpleniają się, światełko znika...
   Magia i czary :]
Stety/ niestety przedwczoraj jadąc do pracy, w przypływie inwencji umysłowej i geniuszu doznałam olśnienia. Moje "magiczne światełko" mrugające do mnie wieczorowo nocna porą, to latarnia...
Z jednej strony mam poczucie pełnej satysfakcji niczym Holmes, Monk, czy Poirot, ale z drugiej... moje magiczne światełko straciło swą magiczną moc i urok.
Czasem warto nie odkrywać tego co nieznane :] i choć trochę gdzieś w głębi serca pozostać dzieckiem...
Przecież jeszcze nie tak dawno moja latarnia była wróżką, elfem, domkiem na kurzej łapce. A dziś... dziś jest już tylko latarnią na skrzyżowaniu.

czwartek, 3 stycznia 2013

Styczeń?

Mamy styczeń...
Rano ciemno jak w środku listopada, koło południa słonko nieśmiało prześwituje między chmurami jakby marzec się czaił za oknem. Po południu kwiecień/ wrzesień, a wieczorem z kolei wiatr dmucha jak w czasie październikowych wichur. No nie jestem do końca przekonana, że to styczeń... Jakoś nie mogę sama siebie przekonać. Jedynie kalendarz- zdzierak potwierdza ten stan rzeczy. Właśnie, lubicie kalendarze- zdzieraki? Ja uwielbiam.  Lubię "usuwać kolejne dni z życia" patrząc jak stosik kartek na ścianie robi się coraz cieńszy i cieńszy. Kupuję zawsze najtańsze jakie znajdę, takie  tandetnie wydane na najtańszym papierze, z bzdurnymi treściami na odwrocie strony. Czasem można w nich jednak znaleźć prawdziwe perełki. W tym roku miałam kalendarz, w którym co miesiąc były "przypomnienia okołodomowe"- czyli wskazówki co wokół domu zrobić należy, sprzed 100 lat. Obok nigdy nie wykorzystywanych przepisów kulinarnych, lub nieśmiertelnych dobrych rad na maseczki z ogórka i płatków owsianych można czasem znaleźć coś co nas zachwyci, rozśmieszy, lub wzruszy. Dla mnie to trochę jak pudełko z czekoladkami Foresta Gump'a- nigdy nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień.
Kupujcie kalendarze zdziaraki- mimo swych tandetnych często treści mają w sobie moc :]

 
A dla stęsknionych fotka zimowa z zeszłego roku. Zaspy "po pachy" jak widać :]

środa, 2 stycznia 2013

Z nowym rokiem...

     Wiem, że zabrzmi to jak najbardziej wyświechtane kłamstwo "rodzin dotkniętych przemocą", niemniej jednak nic nie poradzę na to, że to prawda: Brego spadł wczoraj ze schodów. Nawet weterynarz niebardzo chciał mi wierzyć ("Wie Pani to dziwne, żeby pies nawet po ciemku spadł ze schodów" ) No co ja za to mogę, że z niego taka "d... wołowa". Szedł jak zombie w środku nocy i się wyrżnął/ sturlał. Na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Poobijał się i złamał sobie pazurek. (Swoją drogą nie rozumiem jak spadając ze schodów można połamać pazury). Teraz leży z wielce nieszczęściwą miną pogrążając się w bólu i zozpaczy. Na "siusiu" trzeba byłó go z ganku znieść, ale jak zobaczył wiewiórkę, to całkiem sprawnie pogalopował do płota... Z dojściem do miski też nie miał większych problemów.
Jedynie Mała Mi jest niepocieszona, bo "zabawki" nie pozwalają dzisiaj międlić.
Ciężkie życie psa...