W zeszłym roku w przepiękny kwietniowy dzień, gdy słońce rozpływało się po ganku, ptaki świergoliły wokoło taki właśnie potwór zaatakował Małą Mi. Wiem, że się bronił, przestraszył psa itp, ale mimo to nie cierpię gada i już. Pamiętam jak dziś gorączkową szaloną jazdę do psiego szpitala, potem po surowicę. A potem czekanie, czekanie... Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i Mithrill szybko wróciła do formy. A ja przez kilka tygodni zanim wypuściłam psy z domu obłaziłam całą działkę w poszukiwaniu obłych ciał. Potem stopniowo mi przeszło.
Dziś na spacerze Mała Mi PONOWNIE spotkała się ze żmiją (a w zasadzie żmijem- bo to był samiec) dosłownie wlazła na nią/ niego. Na szczęście gad nie zdążył zaatakować. Sama w to nie wierzę. A Mi przypomniała sobie chyba zeszłoroczną przygodę, bo odskoczyła i bała się przejść w tym samym miejscu w drodze powrotnej. W zasadzie, dobrze, że to nie był Brego, bo ten wariat odkąd pogryzły go kiedyś osy mści się na nich ganiając je i próbując zjeść (oczywiście często kończy się to kolejnym ukąszeniem). Gdyby tak zapamiętał żmiję, to nie byłoby wesoło...
A to zygzak, który w zeszłym roku zaatakował naszą panienkę:
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgAZERYT4BnpAQBaKbb4ofh659BEL7Eq5AFNZSguVywJi_C448G9DsaHPAn03drIJWD7wWbQnDibHzT6RYMkQ7rsFQnLkVHuZhCjfm5ng_CqhGEfL7yJnr9gLavo7kkbVhHKT8yFnmUp-o/s320/zmija+kopia.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz