piątek, 4 stycznia 2013

Magiczne światełko i proza życia

  Kiedy stanę późnym wieczorem/ w nocy na balkonie w odpowiednim miejscu, patrząc pod pewnym kątem, spod sprzymrużonych powiek, pomiędzy drzewami mogę ujrzeć słabe, żółte światełko. Od ponad roku widzę ten jarzący się w ciemności płomyk i zastanawiam się co to. Geograficznie nie pasuje na żadnych sąsiadów, w okolicy nic nie ma, aby prześwitywało. Poza tym, latem, gdy drzewne chaszcze rozpleniają się, światełko znika...
   Magia i czary :]
Stety/ niestety przedwczoraj jadąc do pracy, w przypływie inwencji umysłowej i geniuszu doznałam olśnienia. Moje "magiczne światełko" mrugające do mnie wieczorowo nocna porą, to latarnia...
Z jednej strony mam poczucie pełnej satysfakcji niczym Holmes, Monk, czy Poirot, ale z drugiej... moje magiczne światełko straciło swą magiczną moc i urok.
Czasem warto nie odkrywać tego co nieznane :] i choć trochę gdzieś w głębi serca pozostać dzieckiem...
Przecież jeszcze nie tak dawno moja latarnia była wróżką, elfem, domkiem na kurzej łapce. A dziś... dziś jest już tylko latarnią na skrzyżowaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz