czwartek, 25 października 2012

Historia Pana E.

    Jak już wspominałam, mieszkamy prawie w lesie , na skraju wsi, której to obrzeża właśnie są dość letniskowe. Dzięki temu w sezonie mamy dwa razy więcej sąsiadów niż od jesieni do wiosny. Wprowadzaliśmy się w sierpniu, więc większość sąsiadów, których poznaliśmy było właśnie "letnikami" w wieku zazwyczaj... dojrzałym. Od początku słyszeliśmy zewsząd zachwyty nad osobą tajemniczego (przynajmniej początkowo) dla nas pana Edwina /Erwina - zależności od tego który sąsiad się nim zachwycał. Po pewnym czasie udało nam się ustalić iż pan E. był jednym z poprzednich właścicieli(a było ich przed nami trzech) naszego domku.
   Pan E. jest osobą wzbudzającą wśród wszystkich wielki entuzjazm oraz szacunek, co nie kryjmy się, przysporzyło nam również części tej sympatii, oraz ułatwiało czasem pewne sprawy. Po niedługim czasie odkryliśmy iż hasło "dom pana Edwina/ Erwina" potrafi wiele załatwić. I tak już podczas pierwszej wizyty w miejscowym sklepie doweidzieliśmy się, że możemy kupować "na zeszyt". Pobliski gospodarz bez problemu sprzedał nam drewno kominkowe po calkiem atrakcyjnej cenie, od sąsiadki dostaliśmy piękne pacioreczniki- bo pan E. takie miał- a inni uśmiechali się do nas wręcz z lubością.
Pan E. stał się dla nas niemal postacią mityczną.  Skłądając razem wypowiedzi sąsiadów ustaliliśmyże był on:  wielkim ekscenrykiem/ gentelmenem/ intelektualistą/ samarytaninem, co razem tworzyło zdecydowanie egzotyczną mieszankę.

     Do tego pozostawał jeszcze motyw tajemnicy. Kim był? Co się z nim stało? Z większości rozmów nie dało się wiele wywioskować poza tym, że był wspaniały. Snuliśmy domysły, że pewnie odszedł z tego świata (o rany! może w tym domu?) skoro dom sprzedał nie on, tylko ktoś inny, a wszyscy tak się nim zachwycają i  wspominają.  Pan E.wnioskując z uzyskanych informacji był conajmniej niestamowitą osobą.
    
       Kilkanaście dni temu mit pana E. został niestety dla nas przynajmniej obalony, a przynajmniej mocno nadszarpnięty, gdyż pod naszą furtką pojawił się nie kto inny jak właśnie On we własnej osobie!
I co?
Nic, zwyczajny starszy pan, który poprostu się przeprowadził, mówiący w sposób zdecydowanie zwyczajny, chodzący i zachowujący się też zupełnie zwyczajnie. Do tego udało nam się rozwiązać zagadkę czy jest on panem Edwinem, czy Erwinem :]

   Czasem żałuję, że spotkałam osobiście pana E. bo odebrał tą wizytą całą magię swej osobie, a tym samym mnie samej...
Mimo to, pozdrawiam pana E., dzięki któremu nadal mam pacioreczniki, drewno do kominka i może nie otwartą, ale przynajmniej uchyloną furtkę do serc tutejszych mieszkańców.


                    Klony już się "sypią" więc czas najwyższy był wziąć się za róże liściaste :]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz