wtorek, 11 grudnia 2012

Zima, zima, zima...

Odkąd przestałam być dzieckiem zasuwającym z zawrotną prędkością na sankach, lepiącym setki bałwanów i tarzającym się z lubością w śniegu z pełną stanowczością twierdziłam, że NIE LUBIĘ (to delikatne słowo) ZIMY! No bo co tu lubić? Na chodnikach breja wodno-solna przemakająca w przeciągu trzech sekund przez buty. Na ulicach breja wodno- solno- piaskowa, która albo:
a) zachlapuje ci wyżej wspomniane buty i resztę odzieży za pomocą kół przejeżdżających samochodów;
b) zachlapuje świeżo umyty samochód, więc po trzech minutach od wyjechania z myjni piszą Ci na masce "Brudas".
      Ślisko, mokro, zimno. Żeby wyskoczyć po bułki, herbatę, czy cokolwiek zakładasz dziesięć swetrów, kurtek, czapek i szalików, bo inaczej zamarzniesz po drodze. Jeszcze trzy pary rękawiczek. Zakładasz. Chcesz zamknąć drzwi, ściągasz, bo kluczy się nie da utrzymać. Drzwi zamknięte, zakładasz rękawiczki. Kurczę, nie da się otworzyć drzwi od klatki- sciągasz- otwierasz- podmuch zimowy zamraża palce- w popłochu zakładasz rękawiczki (gubiąc jedną po drodze). W sklepie znów ściągasz rękawiczki, żeby wygmerać i tak skostniałymi palcami jakieś drobne. Przy okazji ściągasz pierwsze trzy szaliki i czapki, bo w sklepie gorąco. Czekając w kolejce ściągasz kolejne trzy. Udaje się zakupić bułki, herbatę, czy cokolwiek, wychodzisz ze sklepu, zakładając w popłochu na siebie spowrotem czapki, szaliki, rękawiczki... Oczywiście w międzyczasie gubisz gdzieś rękawiczkę, dwa szaliki i jakimś cudem jeden z dziesięciu swetrów... zamarzając wracasz do domu i okazuje się, że paradoksalnie cały/a jesteś przepocony/a a jednak ci ZIMNO!
   Nie ma za co lubić zimy....
 W zeszłym roku myślę, że też jeszcze nie lubiłam zimy. Powoli musiała mnie do siebie przekonywać. Ośnieżonymi drzewami, zamarzniętym jeziorem., czystym, chłodnym powietrzem. Dała trochę w kość każąc zasuwać codziennie z szuflą (zimą nie cierpię swojego dłuuugigo podjazdu), ale również "obdarowała" nas uroczymi, furkoczącymi kulkami- sikorkami :]
 

sikorka czubatka
 
W tym roku chyba, ostrożnie, delikatnie i z wielką dozą nieśmiałości po cichu myślę sobie, że zaczynam lubić zimę. Nie za to czego nie lubiłam w mieście, ale za to co odkrywa przeze mną tutaj. No, owszem nadal nie lubię jej za temperatury, które powodują pożeranie paliwa przez piec, co wiąże się z chudziutkim portfelem, ale... ćsiiii....   :] 
 
sikorka modra

dość szybka sikorka modra

   W tym roku nie udało mi się dorwać bogatki...  jest ich najwięcej, wszędzie się panoszą, ale przed obiektywem uciekają szybciej niż modraszki :] Podejrzewam, że pewien wpływ an to może mieć Mała Mi, która z lubością goni wszystko co furkocze, a z zawziętością to co wyżera jej słoninkę (oczywiście w jej mniemaniu- pies ogrodnika... sama nie sięga, ale ptaszki goni).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz