poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dom chlebem pachnący

Kiedy mieszkaliśmy w miejskim mieszkanku miałam stary piekarnik, który bywał bardzo kapryśny. Nie trzymał temperatury, albo nagrzewał się za bardzo, albo temperatura w nim "skakała". W związku z tym wszelkie próby wyprodukowania jakichkolwiek wypieków kończyły się fiaskiem. Kilkakrotnie próbowałam upiec ciasto- nawet najprostsze miało konsystencję gumy lub cementu. Piekarnik sprawdzał się tylko w roli suszarki do grzybów i pomidorów. No owszem, można w nim było upiec mięsko, podgrzać coś, ale nic poza tym.
Próbowałam też oczywiście piec chleb, ale jak w przypadku ciast nadawał się on tylko jako broń- można było nim zdrowo komuś przyłożyć, albo jako zatykacz do okien. Raz na dziesięć udało się coś zjadliwego. Wspomnę jeszcze, że piekłam zazwyczaj chleb żytni na zakwasie. Obraziłam się więc na pieczenie i przestałam. Lubię gotować, pichcić i buszować po kuchni, ale za wypieki się nie brałam. Potem miałam krótko nowy piekarnik, ale jakoś nie odnowiłam za bardzo znajomości z pieczeniem. Pozostał mi "uraz" :] Mam też problem przy gotowaniu i pieczeniu- mianowicie, nie trzymam się przepisów. Daję wszystkiego "na oko", rzadko odmierzam równo 100g, czy 240 ml... A przy ciastach czy pieczywie tzreba się trzymać gramatury.
Ostatnio jednak naszła mnie chętka na wypróbowanie kilku przepisów. Pierwszy chleb oczywiście mi się nie udał... Ale przy okazji wolnego dnia w zeszłym tygodniu stwierdziłąm, że spróbuję upiec tym razem chleb pszenny. O dziwo, udało mi się.
Zachęcona sukcesem, oraz pustym chlebakiem dziś upiekłam kolejny. Oczywiście nie wytrzymałam i zmodyfikowałam przepis. Znalazłam taki na zwyczajny chleb pszenny, ale zamiast wody dałam sok pomidorowy, dodałam czosnek i oliwek i tak oto powstał chleb pomidorowy z czosnkiem i oliwkami :]
Smaczny. Subiektywnie oczywiście :]

sobota, 1 czerwca 2013

Zaległa sesja z powstawania ogródka

Ogródek warzywny powstał już miesiąc temu i jeszcze się nie doczekał uwiecznienia w postaci sesji na blogu. Oczywiście teraz wygląda już trochę inaczej, bardziej zielono :]
Przede wszystkim ogródek miał być klasyczny- jak "babcine" równe grządki, ścieżki i rosnące w szeregu warzywka.
Praca nad ogródkiem trwała kilka dni- ciężkich dni. Ale warto było. Teraz cieszę się pierwszymi rzodkiewkami, a w kolejce czekają kolejne pyszności.


Wyznaczam teren pod ogródek. Ma jakieś 70m2. Problem miałam z drzewkami owocowymi- wszędzie się panoszą, i tak w ogródku wylądowała śliwka węgierka oraz kilka mirabelek.


Psy dzielnie pomagają przy zdzieraniu trawy i usuwaniu korzeni.


Trawa zdarta, teren pod ziemię przygotowany. To małe drzewko to wyżej wspomniana węgierka.


Ziemia dowieziona- 7 ton! Nie mogłam uwierzyć, że aż tyle jej będzie potrzebne. Jednak pan z firmy od ziemi miał rację...


Powstają pierwsze grządki.


Ja kończę grządki, a małż-onek stawia słupki do płotu.


grządki skończone, płot postawiony.
Uff...
Dobrej nocy życzę :]





Nietoperze i reszta ferajny

Nasza działka, a nawet dom tętnią życiem... I nie mam wcale na myśli tego, że my żyjemy w pędzie, czy też, że odwiedza nas jakaś obłędna liczba gości. Po prostu gdzie się nie obejrzę coś się przemieszcza, pełza, porusza, podskakuje, fruwa, kwili, świergoli, brzęczy i buczy. Wiosna jest bardzo pracowitą porą roku dla naszych "współmieszkańców". Na większość przyznam szczerze nie zwracam już większej uwagi, ale niektórzy potrafią wzbudzić zainteresowanie. Ostatnio natknęłam się po raz pierwszy na jednego z owadzich gigantów- oleicę krówkę. Prześliczna- spójrzcie sami:


Poza owadami mamy też większych lokatorów i to zadomowionych od zeszłego roku. Na strychu mianowicie siedzą nietoperze- sztuk trzy. Mieszkają gdzieś między dachówkami a stropem i zupełnie nie mamy pomysłu co z tym fantem zrobić. W zasadzie nie są uciążliwe (poza tym, że tupią i krzyczą, gdy wracają z kolacji, a odbywa się to zazwyczaj koło 1.00-2.00 w nocy...) jednak obawiamy się o stan ich "gniazdka", czyli naszego dachu...
Ma ktoś pomysł na humanitarne wysiedlenie nietoperzy?




To Stefan jeden z dzikich lokatorów.

W tym roku zalęgły się nam w dziurze pod belką także kwiczoły. Mam nadzieję, że uda mi się wypatrzeć przed psami naukę latania, bo inaczej maluchy mogą źle skończyć... W zezłym roku jeden cudem uniknął niechybnej śmierci w paszczy Brega.